Dostał dwa Oscary (jeden specjalny - za film obcojęzyczny; drugi za wspaniałe kostiumy) i wygrał festiwal w Cannes. Jednak mimo tego jest bardzo mało znany, przynajmniej w Europie. Z tego powodu sądziłem że nie jest za dobry, ale myliłem się (na szczęście). Kawał dobrego japońskiego kina, z jednej strony prostego, w jakiś sposób nawet kiczowatego, z drugiej - opowiedzianego z wyczuciem i świetnie zagranego. No i sekwencja finałowa - napięcie godne samego Hitchcocka!
bo nie chce mi się zakładać nowego wątku...
Film owszem dobry, a nawet więcej, bardzo dobry i bardzo ładny wizualnie (oczywiście jak na produkcję z lat 50. bądź co bądź technika nie ta, a i wiek ze wszystkim robi swoje), ale ten obraz udowodnił mi, że posiadanie jako-takiej (no w każdym razie nieco większej niż większość ludzi) wiedzy na temat Japonii i jej obyczajów, nie gwarantuje pełnego zrozumienia... (ach ten filtr zachodni, który jakoś tak automatycznie mi się włącza i pewnych rzeczy nie dopuszcza do świadomości...). A może jednak kultura nie ma tu wiele do rzeczy i Kesa zrobiła, to co zrobiła z bardziej uniwersalnych, bardziej ludzkich pobudek? Wiem, że dla nich to nie to, że nic, ale powiedzmy sprawa o wiele bardziej naturalna niż dla nas, ale mino wszystko nie całkiem to ogarniam... Próbuję to nawet przełożyć jakoś na nasze realia i wcale nie jestem pewna, jakby kobieta z naszego kręgu kulturowego zachowała się na jej miejscu. Może jakaś postąpiłaby podobnie? O nie wiem... Mam mętlik, ale to chyba dobrze.